piątek, 6 września 2013

Wróciłam!

Jak już widać po tytule - wróciłam! Jestem w domu od ponad tygodnia ale ciężko było mi wygospodarować czas na dodanie nowego wpisu a nie chciałam robić tego na szybko :)
Przez całe wakacje bardzo chciałam podzielić się z Wami moimi nowymi nabytkami, ulubieńcami no i oczywiście emocjami, które mi towarzyszyły przez te wszystkie tygodnie. Z całą pewnością te wakacje zmieniły coś w moim życiu. Może ta zmiana nie jest ogromna ale widoczna :)
Zastanawiam się od czego zacząć?!
No dobra! Może pokażę Wam dzisiaj 5 produktów, które kupiłam w Irlandii i jestem w nich absolutnie zakochana! 
(z góry przepraszam za tragiczną jakość ale nie mam już naturalnego światła a nie mogę doczekać się, aż podzielę się z Wami moim zdaniem na temat tych rzeczy)

Po pierwsze Tangle Teezer. To chyba mój największy faworyt... Muszę przyznać, że miałam mieszane uczucia co do tej szczotki. W sumie to tylko szczotka. Moje myślenie zmieniło się, kiedy pierwszy raz rozczesałam nią moje włosy. O mój Boże... Chyba wezmę ślub z tym cackiem. Może nie mam długich włosów ale są bardzo problematyczne. Cienkie, suche, łamliwe, poplątane, itp. Z tą szczotką rozczesywanie idzie gładko jak po maśle, nie zatrzymuje się i nie robi tzw. kołtunów. Poza tym sprawdza się idealnie po nałożeniu Jantara jako dodatkowy masaż. Jest warta każdych pieniędzy i polecam ją absolutnie każdemu!


Drugi jest dość znany już krem - La Roche-posay Effaclar duo. Po zobaczeniu jego recenzji i efektów po jego stosowaniu wiedziałam, że musi być mój. Nie czekałam długo bo już następnego dnia po chyba godzinnym studiowaniu jego możliwości na YT i Wizażu był on w mojej kosmetyczce. Muszę przyznać, że po pierwszym nałożeniu było zaskoczenie- skóra gładsza, nie przetłuszczała się tak w ciągu dnia. Po drugim dniu nie było zmian, po kilku następnych, tygodniu a nawet dwóch dalej nic... Byłam troszkę rozczarowana bo wypryski nie zniknęły (może były troszkę mniej zaczerwienione ale daje były). Doszłam do wniosku, że chyba za dużo się spodziewałam i postanowiłam nie skupiać się aż tak bardzo na czasie. Stosowałam go dalej, cienką warstwę nakładałam na noc i tak po miesiącu stosowania zaczęło się coś dziać. Skóra była zdecydowanie gładsza a zaczerwienienia zniknęły. W tej chwili stosuję go 7 tydzień i jestem zadowolona. Miałam obawy co do wydajności ale muszę przyznać, że tu mile mnie zaskoczył. Krem ma tylko 40 ml ale po dość długim już czasie stosowania nadal mam ponad połowę opakowania. 
(ta jakość jest naprawdę tragiczna...)


Po trzecie coś, bez czego nie czuła bym się tak dobrze w wakacje. Samoopalacz z St. Moriz. Jest to tańsza wersja znanego St. Tropez (dużo tańsza...). Kupiłam go ot tak, na próbę, bo nie był drogi a chciałam zobaczyć czy ten mus jest warty uwagi. Zestaw ze zdjęcia, czyli scrub, balsam, mus samoopalający i brakująca (niestety zapomniałam jej zabrać z Irlandii....) rękawica kosztował mnie tylko 10 euro! Sposób rozprowadzania, działanie no i efekt są powalające. Opalenizna wygląda bardzo naturalnie i nie "ściera się". Teraz dwa małe minusy... lekko brudzi ubrania (z większości zeszło w pralce a białe ubrania po namoczeniu w odplamiaczu też wyglądają jak nowe) no i śmierdzi ;) tak, wiem, że każdy samoopalacz śmierdzi ale ten jest bardzo intensywny. Mimo minusów wygrywa wszystkie zawody!


Czwarty będzie scrub do twarzy. Lubię produkty głęboko oczyszczające i lekko ściągające skórę. Daje mi to poczucie czystości i świeżości a rozsądne oczyszczanie i poźniejsze nawilżanie może dać niesamowite efekty. Nie widziałam jeszcze tego scrubu u nas ale to żaden argument ;) może się okazać, że jest on dostępny a ja nie zwróciłam na niego uwagi. Dopiero kiedy w pracy zobaczyłam jego reklamę postanowiłam go kupić. Ma on zwalczać problem prawie każdego znanego mi człowieka- wągry... No tak, ja mam z tym problem. Po codziennym stosowaniu tego produktu muszę przyznać, że bardzo mocno poprawił się stan mojej skóry zwłaszcza w okolicy nosa i brody. Nie pozbyłam się wągrów całkowicie ale jest ich mniej i są mniej widoczne. Tu dodam, że mam cerę mieszaną i tak samo jak wymieniony wyżej Effaclar stosuję produkty tego typu tylko na strefę "T". 


Ostatni jest płyn do demakijażu. L'oreal Skin Perfection 3 in 1 u nas znany po prostu jako płyn micelarny. To mój ulubiony sposób usuwania makijażu, ponieważ jestem alergikiem. Jak wiadomo tego typu płyny bardzo, bardzo rzadko uczulają. W moim przypadku dodatkowo koją i sprawdzają się doskonale przy demakijażu oczu. Z nimi mam największy problem, ponieważ stosuję płynny eyeliner, który jest bardzo trwały i zawiera dużo pigmentu. Po stosowaniu tego produktu makijaż zmywam w całości, nie zostają żadne czarne smugi a oczy mnie nie pieką. Duży plus za cenę! Jak na znaną markę 16 zł za za tego typu płyn to moim zdaniem mało. 

Dzisiaj to na tyle :) Mam nadzieje, że moje opinie na temat tych produktów jakoś się Wam przydadzą. Mam nadzieję, że uda mi się pokazać Wam resztę moich zakupów ale nie będzie to łatwe ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz